Lądyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...
Pewnego razu, siedząc spokojnie przed komputerem poznałem Kaję. Dziwny zbieg wydarzeń sprawił, że postanowiłem Ją odwiedzić w Sewilli w Hiszpanii. Podróż swoją zaplanowałem tak, żeby zwiedzić Londyn. Miasto, które stało się rajem bogactwa dla Polaków.
Wszyscy latają do pracy do Londynu. Czekając na samolot do Hiszpanii zwiedzę Londyn. Ciekawe jak tam jest... Stojąc na lotnisku Lublinek przypomniał mi się pewien zabawny dialog z filmu Miś:
– Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta – Lądyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...
– Ale Londyn – miasto w Anglii.
– To co mi pan nic nie mówi?!
– No mówię pani właśnie.
– To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...
Niestety. Wesoło było do momentu, póki nie przeszedłem przez odprawę. Tuż za bramkami ujrzałem istny koszmar. Ludzie z tobołami, założone na siebie po 3 kurtki, przepychali się, by ustawić się jak najbliżej wyjścia. Zaczęło się robić ciekawie. Wyglądało to lepiej niż nocne promocje w Media Markt. Spokojnie ustawiłem się w kolejce dla osób, które mają pierwszeństwo wejścia na pokład. W kolejce tej stał jeden Niemiec, ja i dwie panie z Ryanair.
Jak tylko stanąłem czując się jak VIP jakiś starszy pan z sąsiedniej kolejki krzyknął do mnie: Panie! Gdzie się Pan pcha! To kolejka z prorititiem! Odpowiedziałem grzecznie, że wiem i poprawiłem sobie plecak. Troszkę dziwnie wyglądałem. Normalnie ubrany a nie jak jakiś uciekinier z Kaukazu. Stojąc tak przysłuchiwałem się o czym ludzie rozmawiają. A konwersacje były dość ciekawe.
- ... a bo mój synek to od 4 lat pracuje w Londynie. Jedziemy go teraz odwiedzić. Tak dobrze zarabia, że kupił nam bilety w obie strony.
- A mój to jest od 7 lat. Jest już menadżerem...
Że co?! Dobrze zarabia? To po co mu wieziesz w tych torbach kilogramy pasztetów i innego żarcia? A bilet z Łodzi do Londynu to jakieś 29 zł (tyle ja płaciłem). Nie trzeba być bogaczem, żeby kupić 2 bilety. Ehh.... Kobiety dalej się kłóciły, kiedy otworzyły się drzwi i spokojnie powędrowałem na pokład.
Zająłem miejsce przy oknie i zacząłem układać się do snu, kiedy reszta wbiegła na pokład. Niestety. Koło mnie usiadły dwie młode matki. Tak na moje oko w wieku 24 lat. Obie przechwalały się swoimi małymi różowymi bagażami podręcznymi, które nazywały się Anastazja i Antoniusz. Obie matki mówiły do dzieci raz po angielsku, raz po polsku a czasem tylko kuci kuci.
- ... a bo Antoniusz to już umie mówić tata po angielsku
- Hihi. Anastazja też sobie dobrze radzi a językiem obcym.
Ludzie! Te niemowlaki jeszcze ssą cycka i nie potrafią mówić. Jedynie co to się wydzierają i nie dają spać! Nawet warkot silników nie mógł ich uciszyć. Spać się nie dało. Lecąc zauważyłem (mój kumpel lecąc WizzAirem też to zauważył) wieczne pielgrzymki Polaków do ubikacji. Lot, lądowanie oraz mały spacer do Stansted Express odbyły się bez większych wrażeń. Ja szedłem spokojnie. Reszta biegła. Miłą niespodzianką przywitał mnie natomiast dworzec Liverpool Street. Kręcili tam bowiem jakąś reklamę lub film. Miło było popatrzeć.
Niestety Londyn był bardzo mglisty i nie dało się zrobić fajnych zdjęć. Zimno, mgła i to bardzo gęsta. Przez całą noc i dzień nic nie było widać poza brudem tego miasta, który walał się po jego ulicach. Niestety. Miałem wrażenie, że przechadzam się po Bytomiu, Bydgoszczy lub innym miastem spod ciemnej gwiazdy.